piątek, 24 sierpnia 2012

pamiętniki z wakacji....

Kolejne wakacje dobiegają końca...
za chwilę zacznie się szkoła i związane z nią obowiązki...
skończy się laba i spanie do jedenastej a zacznie się odrabianie lekcji brrr...
na całe szczęście mamy jeszcze kilka dni "wolności" ;)...
no i piękną pogodę ;)..
z której ja niestety nie korzystam...
gdzyż z domu wychodzę dopiero po zmroku...
 mój mąż twierdzi, że chyba ożenił się z wampirem...
tak, tak z wampirem...
a czemu? a temu, że prawdopodobnie mam uczulenie na słońce!!...
tak! po ostatniej wizycie na basenie wróciłam do domu cała wysypana...
być może od chloru? a może właśnie od słońca... nie wiadomo...
nie mniej jednak od kilku dni jestem dosłownie zamknięta we własnym domu...
 każde moje wyjście na "powietrze" 
dostarcza mi wrażeń w postaci swędzących i bolesych czerwonych plam...
nie mam więc innego wyjścia.... mogę tylko "przeczekać" oddając się całkowicie sprzątaniu i szydełkowaniu...
świat oglądam bezpiecznie z "daleka od okna", ale zdecydowanie z zupełnie innego powodu niż bohaterka ulubionego filmu Kolskiego...
a co będzie jak mi tak zostanie?...  jej nawet nie chcę o tym myśleć...
ja! tak wielbiąca gorąc i słoneczko... to niemożliwe!...
ale wracając do tematu wakacji...
moje tegoroczne jak i zeszłoroczne upłynęły pod hasłem remontów...
ale były takie jedne, chyba najpiękniejsze w moim życiu...
spędzone w cudnym niebiesko- białym miejscu....


mój mąż do dziś z uśmiechem wypomina mi, że zafundowałam mu prawdziwe "pamiętniki z wakacji"...
mając częstego focha i będąc nadundaną...
ale pomimo moich napadów złego humoru, napadów paniki i lęków i tak zgodnie twierdzimy, że było ekstra...


ganialiśmy z aparatami po wszystkich najbardziej ekstremalnych miejscach...
wchodziliśmy do każdej bocznej uliczki...


by zobaczyć to wszystko, czego nie widzą ci turyści, którzy przyjeżdzają w takie miejsca tylko po to, by wypić drinka z palemką na plaży...


bo tak lubimy najbardziej, zwiedzać i łazić po wszystkich slumsach,
 podpatrywać życie jakie jest na co dzień a nie tylko takie na pokaz...


 napatrzyłam się tam na błękit pruski, na ultramarynę, na indygo...
na wszystkie odrapane ściany, drzwi i okiennice..


i takie są właśnie moje "pamiętniki z wakacji"...
ciepłe, słoneczne i pełne koloru niebieskiego...



a tu troszkę komercyjnie ;)



cudownego i słonecznego weekendu Wam życzę ;)...
p.s. uważajcie na słońce ;)



piątek, 17 sierpnia 2012

kawa, poziomki i szydełko...


 Żołądek przyssany do kręgosłupa i totala niemoc...
nie pozwalały mi dziś na moje codzienne szaleństwa...
skończyłam, więc to co powinnam zrobić już dawno...
i pozwolicie, że się ciut pochwalę...


a oto i moje dzieło...


będę bardzo wdzięczna za każdą Waszą opinię i sugestię....


słowa krytyki również mile widziane... ;)


a teraz NAJWAŻNIEJSZE....


Miała być kawa z cynamonem i poziomki zerwane prosto z krzaka...
miał być arbuz z miętą i borówki wielkości orzechów laskowych....
miała być pomidorówka z wiejskich pomidorów...
a na drugie mielone z ziemniaczkami i mizerią....
miały być rozmowy o szydełkowaniu i haftowaniu...
miały być rozmowy o codzienności, marzeniach i naszych pasjach....
miało być nawet ciasto "własnej roboty" pomimo tego, iż nie mam w czym go upiec....
ale najważniejsze...
 miał być GOŚĆ!!!....
długo oczekiwany i śmiało mogę powiedzieć wytęskniony....
wszystko było przygotowane...
sprawdzone...
lodówka wypełniona po brzegi...
a ja szczęśliwa i nie mogąca się doczekać....
i co?....
i nie przewidziałam, że choroba zwali mnie z nóg...
leżąc w gorączce i dreszczach mogłam jedynie wysłać smsa, że przepraszam...
nie byłam w stanie wstać z łóżka, wyjść z domu, by złapać zasięg i zadzwonić...
i tak przeleżałam półprzytomna dwa dni...
a mój Gość wrócił do własnego domu...
a mi... a mi jest tak po ludzku bardzo, bardzo przykro...
bo tak czekałam i tak chciałam się spotkać z moją Monią...
Moniu bardzo, bardzo Cię raz jeszcze przepraszam...
serducho mnie boli jak cholera i jest mi naprawdę bardzo przykro, że nie udało nam się spotkać...
bardzo liczę na to, wręcz wierzę, że uda nam się zobaczyć i wreszcie wypić razem kawę...
z szybkością torpedy wyjadę po Ciebie pod umówione miejsce w mieście B...
by zabrać Ciebie do swojej niebieskiej chaty...
od dziś już wyglądam za Tobą ze swojego okienka ustrojonego w białe pelargonie....
Moniu wierzę, że się doczekam i że tym razem los nie pokrzyżuje nam planów....
ściskam Cię gorąco i bardzo, bardzo mocno....



fantastycznego i ciepłego weekendu Wam życzę ;)

czwartek, 9 sierpnia 2012

ucieczka.....


Totalny power trzymał mnie od kilku tygodni...
dodawał energii, podpowiadał pomysły...
sprawiał, że dni były bardzo pracowite, ale i euforyczne...
No tak, ale nie można mieć wiecznie głowy w chmurach...
i niestety wczoraj poczułam "ten stan"...
powoli zaczynał mnie dopadać...
i znów czarnowidztwo, brak wiary w siebie,
totalny smutek i bezsilność...
słowem zaczyna się "dół"...
ucieczka?... tak!! ucieczka to jedyne wyjście...
niestety nie ucieknie się od problemów, ale od rzeczywistości na troszkę można...
więc uciekłam do mojego ukochanego miejsca...
naładować baterie, pobyć trochę sama ze sobą, przemyśleć wszystko raz jeszcze...
a przede wszystkim nacieszyć oko i duszę.....



wycieczka udała mi się przednio...
otworzyłam furtkę na "nowe" nie zamykając jej na "stare"...
pooddychałam zapachem starych chat...
zatrzymałam się z trwającego ostatnimi czasy szaleńczego biegu...
kilka godzin wystarczyło, by moja "moc" powróciła ;)...
do domu wracałam podekscytowana z pękiem bibułowych róż, chabrów i niezapominajek ;)
z mocnym postanowieniem, że nauczę się robić bibułowe piękności...
tak!! jutro kupuję bibułę i zaczynam ;)
na pierwszy raz łańcuch, bo najłatwiejszy ;)...
potem kwiaty a może nawet pająk ;)...
jak dobrze, że moja Kasia podarowała mi kiedyś snopek słomy... ;)
 teraz będzie jak znalazł ;)...



 dziś w skansenie "zobaczyłam" coś jeszcze...
 pewnego krawca....
 na starej maszynie haftował piękne łowickie kwiaty....
powstawały chusty, serwety, pokrowce na okulary i telefony....
 a ja zobaczyłam nie tylko ciężko zarabiającego na życie rzemieślnika...
ale przede wszystkim człowieka z pasją....
zakochanego w kolorach, kwiatach i polskiej tradycji...



od Pana krawca dostałam pęczek bibułowych maków....
i teraz już nie zapomnę....
że można, że "da się", że warto...
że warto wierzyć, czekać, starać się...
że warto pozostać sobą....
małymi kroczkami, ale wytrwale...
konsekwentnie....
nawet jeżeli czasem samoocena spada i wszystko jest w czarnych barwach....



po powrocie do domu z dziewczynkami udekorowałyśmy bibułkowymi kwiatkami
wszystkie nasze Maryjki...
a wieczorem znów zasiadłam do szydełka...
tylko przerzuciłam się z różowości na biel i błękity...
bo znów mam duszę niebieską...
znów się rozmarzyłam, znów mam wiele planów i pomysłów do realizacji....
zaszydełkowałam więc smutek...
wycałowałam córki i wszystkie cztery koty...
i znów rzucam się w wir pracy ;)

cudownego weekendu Wam życzę!!

sobota, 4 sierpnia 2012

Maryjka tysiąca kawałków.....

Od zawsze marzyłam o takiej figurce...
miała być duża, koniecznie niebieska i koniecznie różańcowa...
docelowo miała trafić do przydomowej kapliczki....

wypatrywałam, więc odpowiedniej Maryjki na aukcjach...
aż wreszcie znalazłam...
o delikatnych, subtelnych rysach i zamyślonych oczach...
w sam raz dla mnie...
idealna i wymarzona...

niestety sprzedawca nie wymarzony...
zapakował ją jedynie w folię i wrzucił "latającą" do kartonu...
i tak dotarła do mnie...
w  kawałeczkach...
 i tego dnia wypłakałam oczy...
bo Maryjka miała być symbolem...
pamiątką....
 kupiona za pieniądze ze spadku...
bo Maryjka miała być od taty...

i wtedy postanowiłam...
skleję...
płakałam i sklejałam
 i skleiłam ;)...
tysiąc kawałków...
a gdy mąż wrócił z pracy i zobaczył mnie zaryczaną i ugilaną po pas...
na pocieszenie powiedział....
"chciałaś mieć rustykalną... to masz..." ;)
i tak powstała jedyna i niepowtarzalna...
rustykalna...
Maryjka tysiąca kawałków....

i zamiast do kapliczki Maryjka trafiła na honorowe miejsce przy kominku...
i jest z nami, w domu, przy domowym ognisku...
i cóż, że popękana, odrapana i posklejana...
ale moja ;)...

a gdy ujrzała ją pewna sąsiadka...
powiedziała...
"gdzieś na strychu taką miałam...
jak poszukam to przyniosę"...

i przyniosła....
z tymi słowami...
"znalazłam jedynie... głowę, reszta się chyba potukła"....
i tak "głowa" również znalazła honorowe miejsce w naszym domu ;)...
bo nie wyobrażam sobie inaczej...
bo nie potrafiłabym wyrzucić...
bo kocham takie piękno...
kocham taki niesamowity urok...
i "stojącą" za przedmiotami historię ;)...

a po weekendzie pokarzę Wam kapliczkę nad którą teraz pracuję...
 bo powoli łapię oddech po remontach i zaczynam mieć czas na to co uwielbiam ;)...
 i wyrywam też chwilę od szydełkowego szaleństwa, które mnie ogarnęło bez reszty...
żałuję tylko, że doba jest taka krótka, bo mam tyle do zrobienia hihihi...
ostatnio dosłownie mnie nosi ;)...
robię dwa koce jednocześnie, poduszki na krzesła, podstawki pod kubki....
maluję werandę, kapliczkę, ławkę przed dom...
a od jutra chlebowce i szafka na włóczki na tapecie...
padam ze zmęczenia, ale jest bosssko...
bo pasja i zamiłowanie dodaje mi skrzydeł....
cieszę się, że się nie nudzę i że mogę robić to co lubię najbardziej...


ściskam Was Kochani
i dziękuję serdecznie za wszystkie Wasze komentarze
które bardzo mnie motywują i z których cieszę się jak dziecko ;)
Wasza Agnieszka Niebieska ;)